W Peru zobaczyłam film Woodiego Allena "O północy w Paryżu". Te kilka pierwszych minut filmu, kiedy oglądamy tylko zdjęcia Paryża w każdej porze dnia i roku, sprawiła, że po raz pierwszy pożądnie zatęskniłam do mojego domu. Gdy wróciłam nie poczułam wielkiego uniesienia z faktu, że oto znów Paryż! Każdego dnia pomalutku dostaję dawkę "paryskich diamencików", i rozkoszuję się naturalnym, lub tak dobrze wypracowanym, że już normalnym pięknem.
Próbuję odczarować to miejsce, bo pierwszy rok mojego mieszkania tutaj był podły.
W filmie Woodiego dużo jest o burżuazyjno - artystycznym światku, i o Hemingwayu, czyli autorze mojej uwielbianej książki "Komu bije dzwon". Wyporzyczyłam z biblioteki kilka pozycji i pogrążyłam się w historiach. Wyczytałam, że ostatnio żona Hemingwaya, Mary Welsh, po jego samobójstwie znalazła maszynopis książki "Paris est une fete". Czyli opowiadania o latach spędzonych w Paryżu i wielkim poznawaniu świata polityki, literaturu i seksu. Pisarz mieszkał w XIV dzielnicy, Montparnasse, (jesteśmy niedoszłymi sąsiadami) gdzie bujnie kwitło alternatywne życie artystów w XX wieku.
W amerykańskim wydaniu odnalezionej szczęśliwym trafem książki jest cytat autora, który w taki szczególny sposób podsumowuje niezwykłość miasta:
Si vous avez la chance d'avoir habite Paris lorsque vous etiez jeune, alors partout ou vous irez pendant le reste de votre vie, cela restera en vous, car Paris est une fete transportable.
Tak, czuję ten ciężar miasta, który nie pozwala mi zapomnieć o sobie gdziekolwiek jestem i cokolwiek robię.