Moj dobry kolega Rodrigo, ktory mieszkal w Paris ale jakis czas temu wrocil do Limy zaproponowal wyjazd do domku na plazy. Yeah! Oczywiscie! Uwielbiam morze i kazda okazje wykorzystam by sie do niego zblizyc!! Jechalismy w czworke Rodrigo, Cleia (to byla jej impreza urodzinowa i jej koncert jazzowy), Alberto i ja. Zorganizowalismy sie tak, ze w sobote po poludniu wyjezdzamy, jednak - tutejszym zwyczajem wszystko sie wydluzylo, mimo, ze bardzo sie staralismy! Szybkie zakupy, wydostanie sie w miasta - wszystko to zabralo nam cenne minuty i zaczelo sie sciemniac. Tutaj zawsze zapada zmrok kolo godziny 19! Obojetnie w jakiej porze roku!! Potem pomylilismy drogi i zamiast autostrada jechalismy mala drozka. Swiatla w garbusie sa raczej marne i nie zauwazylismy progu zwalniajacego i pofrunelismy w powietrze!!! Niewiarygodne! Poboczna droga, absolutnie nie ma nic wokol i taka niespodzianka! Zaden znak, pasek bialej farby, absolutnie nic nas nie ostrzeglo przed przeszkoda! Wystraszylismy sie nie malo, ale cale szczescie z autem nic sie nie stalo, zadnego uszczerbku. Dzis gdy wracalismy (juz autostrada), widzialam, ze ta polna droga prowadzi to tekturoych domkow. Bylismy o kilka metrow od nielegalnych dzielnic. Byloby nieciekawie, gdybysmy utkneli tam z zepsutym autem.
Dojechalismy dwie godziny pozniej do zamknietego i pilnowanego osiedla przy plazy. Oczywiscie w mroku nic nie widzialam, caly krajobraz odkryje dopiero rano ;). Dom ogromny, przygotowany na zjazdy rodzinne! Lozka pietrowe, ogromna kuchnia i taras, kilka lazienek! A nas tylko czworka...
Taras z widokiem na ocean, swiatelka odleglego miasteczka. Zapalamy grill i gotujemy. Do kolacji wino, a potem wygrzebana z szafy wodka.
Rano spacer po plazy, po osiedlu. Malutkie domki i szare gory z piasku, to ciagle pustynny krajobraz przecinany czarnymi skalami. Podgladalam surferow i wijace sie fale. Biegalam po "zimnym" basenie, zamknietym na czas zimy, jak wszystkie atrakcje miasteczka, ktore teraz jest wymarle. Zostali jedynie watchmani, ktorzy nudza sie niemozliwie.