Natrafilam na artykul w Wysokich Obcasach, ktory niezle man wstrzasnal i bardzo dal do myslenia.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,10127759,DNI_w_trzy_dni.html
Przejezdzajac przez tekturowe osiedla czuje sie dziwnie widzac ich swiat. Ba, nawet nie wjezdzam tylko ogladam z pewnej odleglosci, bo strach, bo cos mi zrobia, bo ukradna mi aparat. Trudno zrozumiec ogrom tego calego nieszczescia, balaganu i biedy.
Wczoraj bylam na najwiekszym targu Gamarra ubran i tekstylii w tej czesci Ameryki Poludniowej. Taksowkarz gdy uslyszal gdzie jedziemy kazal schowac torebki pod nogi i zamknal auto na automatyczny zamek. W srodku tego targu tlumy ludzi krazyly by sprzedac, kupic, wymienic. Ogromny huk krzykow, spotow reklamowych, trabien aut wbijal sie w glowe jak siekiera (potem caly dzien glowa bolala jak po kilku kieliszkach). Sprzedajacy na ulicy, trzymajac w reku produkty, podrzucajac je do gory, wpychajac ci je do rak sa nielegalni i za kazdym razym gdy przechodzila policja uciekali w poplochu, chowali produkty do toreb lub pod kurtki. Gdy pilnujacy przeszedl kilka krokow oni juz powracali i sprzedawali wszystko i wszytkim. W labiryntach wielich budynkow wynajmowane malutkie butiki oblepione byly ciuchami. W Gamarra metr kwadratowy jest drozszy niz w luksusowych dzielnicach w centrum. Tutaj dzieja sie wielkie interesy, ale i kazdy moze sprzedac swoja kawalek tkaniny i zarobic kilka soles.
Gamarra dla mnie to synonim takiego tekturowego miasteczka. Tutaj wszystko sie dzieje na raz, kazdy szuka swojego szczescia sprzedajac ciuchy, jedzenie, uslugi (targarze). Sa tez inni, ktorzy wloczac sie po ulicach czekaja na okazje by cos zwinac, znalezc...