Dzień skończył się szramą na nosie - śladem eufori gdy wyrzuciłam rakietkę w powietrze i ta rozhuśtaną rączką uderzyła mnie w nasadę nosa! A to dlatego, że graliśmy w badmintona na ogródku, w przerwach pomiędzy podjadaniem szaszłyków z grilla i sałatki. Fantastyczny piknik u mnie na ogródku z przyjaciółmi z Wrocławia był czwartkiem idealnym! Nareszcie mogłam pokazać moim znajomym gdzie tak na prawdę mieszkam i jak wygląda ten ogód, ten dom, mój kot. Niby zawsze bardzo lubiłam to miejsce ale teraz gdy jestem tu tak rzadko i za każdym razem staram sie wykorzystać czas najlepiej nagle odkrywam wszystkie uroki mieszkania poza miastem. Zaczynam naprawdę czuć sie tu dobrze, szczególnie, że Mama dba by wszystko rozkwitało do okoła. Chyba mogę powiedzieć, że moje prawdziwe schronienie jest tutaj. Choć w nocy boję sie duchów, to będąc tutaj na kilka dni regeneruje swoje siły i czuję się podwójnie silna!
ah, jadąc na rowerze przez "wioskę"widziałam jak szła procesja bożego ciała. Przez polną drogą sunął ksiądz ze sztandarem a za nim długi sznur ludzi. Pięknie!