Przygotowania do podróży powoli się zaczynają. Najwidoczniejsze są w rozmowach z Albertem. Przynajmniej raz dziennie przypomina sobie o jakiejś fantastycznej knajpce, przepysznym daniu, które koniecznie musimy spróbować jak tylko będziemy w Limie. Oprócz ceviche, czyli surowej ryby skropionej cytrynowym sokiem i podanym z cebulą często marzymy o pewnej chińskiej knajpce koło domu rodziców Alberta, która podaje wyśmienitego kurczaka z rożna i inne wyjątkowe przysmaki kuchni peruwiańsko-azjatyckiej. Śnię o kanapkach z baru na autostradzie, w których mięso pochodzi z tkanek pomiędzy żebrami gotowanego kurczaka. Najlepsze tacu tacu jest podawane w niewielkiej knajpce, którą zdąrzyłam już sobie wyobrazić w najmnijeszych detalach po tych kilku - kilkunastu razach kiedy słyszałam jej opis. Oprócz tego karmię swoje kubki smakowe słuchając o kolorowych owocach, świeżych rybach, owocach morza. Od żółtej Inki Coli wolę pisco sour, czyli tamtejszą wódkę, która przygotowana z białkiem jajka ma łagodniejszy smak i pije się ją tak szybko, że niewiadomo kiedy uderza do głowy! No a na deser to zjadłabym moje ulubione alfajores, dwa kruche ciasteczka z kremem dulce de leche i posypane cukrem pudrem... hmmm.
To tylko początek, a ja już mam dreszcze na plecach!!
Przygotowania do podróży są oficjalnie rozpoczęte :)