Dwa dni minely bardzo milo. Wloczylismy sie sporo z Albertem po miescie. Glownie piechota, bo prowadzenia auta jest tutaj dosc stresujace i wieczny problem z parkowaniem dodatkowo nas zniecheca. Potem trzeba dac sola dla watchman'a ktory pilnowal nam auta. Pilismy piwo Cuscenia w fajnym barez La Maquina. Wieczorem z Rodzicami Alberta poszlismy na pizze do przeuroczej knajpki pomalowanej na czerwono i udekorowanej mnostwem Rzeczy. Byl tez oltarzyk dla zalozycieli tej restauracji. Kelner przywital nas bardzo zyczliwie, okazalo sie, ze sa oni stalymi klientami i Alberta zna od pieluszek! Cudnie miec takie miejsca!
Widzialam dwie Mamache, czyli kobiety z Cusco, ktore ubieraja sie w kolorowe tkaniny, nosza meskie kapelusze i warkocze, na plecach taszcza wielki worek wypelniony niespodziankami. Na targu z regionaliami kupilam sobie eleganckie rekawiczki z welny alpaki, a Alberto czapke maske :)
Zwiedzilismy tez Huace Pucllana, czyli swiatynie kultury Limy, czyli poprzednikow Inkow, ktorzy usypali ogromna gorke na czesc Bogini morza, ktora byla przedstawiana jako rekin'a. Przez godzinke chodzilismy po piasku, wspinalismy sie na szczyt, ogladalismy zwierzatka i roslinki. Przewodnik byl cudny i mowil tak po hiszpansku, ze wszystko rozumialam. Gorka znajduje sie w centrum Limy w Miraflores.
Kolejna przygoda byla wizyta u lekarki od stop, ktora przyciela mi paznokcie, poradzila jak mam dbac o stopki etc. Hehe, drobnostka ale czuje, ze mam sliczne nozki! Gdy tylko weszlam do gabinetu i podalam karte lekarka zaczela do mnie nazywac Martita! Uwielbiam to, wszyscy tutaj mowia do mnie Martita, i jest to takie mile, szczere, ich!