To juz ostatnie dni mojej podrozy, atmosfere konca mozna wyczuc. Wszyscy nagle chca sie z nami spotkac pierwszy lub ostatni raz. Jest mnostwo rzeczy, ktore zapomnielismy zrobic, a ktore warto lub trzeba (muzea, dentysta, wizyta u ciotki). Chodzac po Limie przygladam sie uwazniej, bo mam wrazenie, ze bedzie mi brakowac tego halasu, zapachu, tych ludzi. Wiec chodze z oczami szeroko otwartmi i robie ostanie zdjecia magicznego miasta.
W weekend pojechalismy do uroczej knajpy, przypominala mi troche czeskie klimaty. Celem bylo zjedzenie feszerowanego ziemniaka czyli papa rellejna. Mieso mielone, jajko na twardo, oliwki obtaczasz w puree z ziemniakow i smazysz na pateli. Wychodzi ziemniaczane cudo! Alberto zamowil sobie smazona ikre ale zupelnie mi nie smakowala. Potem zwiedzilismy Callao czyli malutkie miasteczko portowe w Limie, ktore jest ciut bogatsze i broni sie przed wchlonieciem do stolicy. Zajmuje obszar malutkiego polwyspu La Punta, mniej wiecej w srodku patrzac na caly obszar Limy. Ominela nas wycieczka statkiem ale zabawa trompo zrekompensowala nam wszystko. To dziecinna zabawa polegajaca na rzucaniu przy pomocy sznurka baka z drewna z metalowa szpula, tak by krazyl. Alberto przypomnial sobie dziecinstwo, hahha.
A wczoraj wyciagnelam Alberta do galerii sztuki w Miraflores gdzie przy okazji wystawy o filmach rezyserowanych przez Mario Vargas Lliosie sa organizowane projekcje poszczegolnych dziel. Ja widzialam cudny film o porwanej dziewczynie, ktora tak naprawde uciekla z chlopakiem od Hare Krishna. Malo kto wie, ze Lliosa zajmowal sie takze filmem. Zagadnelam nawet straznika i zapytalam czy pisarz zwiedzil wystawe. Niestety, do Limy przyjedzie dopiero w listopadzie, by spedzic z rodzina swieta.
Ktos chetny do szpiegowania?